George Saundersa
„10 grudnia”
Nawet nie wiem jak zacząć tę notkę. Bo ta książka Was uwiedzie albo całkowicie odrzuci, tak podejrzewam.
„10 grudnia” George’a Saundersa to – moim skromnym zdaniem – jedna z najważniejszych książek, jakie ukazały się w Polsce w 2016 roku. To krótki zbiorek opowiadań autora, który właściwie jest u nas nieznany, ale myślę, że to powinno się zmienić.
Ta skromnych rozmiarów książka, zawiera w sobie szereg dowodów na to, że w wielkiej literaturze czasem tak niewielu środków wyrazu trzeba, by zadać czytelnikowi cios w splot słoneczny. No przyznam się Wam, że mnie Saunders znokautował. Zwłaszcza gdy doszłam do mojego ulubionego opowiadania w tym zbiorze, czyli „Ucieczki z Pajęczej Głowy” (choć akurat ta wizja futurystycznego laboratorium, w którym pracuje się nad środkami mającymi wreszcie trzymać ludzi w ryzach, np. poprzez kontrolę tego jak i kogo kochają, musiała mnie – wierną fankę serialu „Black mirror” uwieść.)
Ale o czymkolwiek ten przeklęty Saunders pisze – niechaj to będzie zebranie miejscowych przedsiębiorców, pragnących za pomocą akcji ” Dzieciom śmiech zamiast cracku” uchronić młodzież przed narkotykami, czy o piszący pamiętnik mężczyzna z niższej klasy średniej, który ma żonę i dzieci i w sumie zupełnie zwyczajne nudne życie, pełne przyziemnych trosk i irytacji (znamy to znamy wszyscy aż za dobrze), czy dziwny chłopiec, który przeżywa swoje wyobrażone przygody w zimowym, śnieżnym parku (10 grudnia!) – wszystko to jest tak intensywne i wyraziste, że wcale mnie nie dziwią peany pod adresem autora, które płyną od jego kolegów po fachu. Saundersem zachwycają się i Jonathan Franzen, i Zadie Smith. I od teraz również ja. W tych dziwacznych, pokręconych postaciach, które zaludniają karty tej książki, znajduję tyle empatii dla Człowieka, zwłaszcza tego, co z okolic dna usiłuje się choć trochę przebić na światło słoneczne, że trudno mi tę książkę czytać bez naprawdę wielkich emocji. Polecam. Bardzo.
Anna Dziewit – Meller
10 grudnia
George Saunders
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
W.A.B.