Lubię trzymać się życia – rozmowa z Martą Kisiel
Wczoraj miały premierę Oczy uroczne, trzecia część cieszącego się ogromną popularnością cyklu Dożywocie twojego autorstwa. W trakcie lektury tej książki czułam się jak w dzieciństwie, kiedy czytałam książki Małgorzaty Musierowicz czy Joanny Chmielewskiej. Umiejętnie łączysz fantastykę z literaturą obyczajową, elementy baśniowości i grozy z obrazem codziennego życia w małym miasteczku.
Czytelnicy często pytają mnie o inspiracje Małgorzatą Musierowicz, chociaż jej książek akurat nigdy nie czytałam. Jeżeli natomiast gdzieś w moich powieściach słyszysz Chmielewską, to całkiem słusznie — jej się absolutnie nie wypieram, wprost przeciwnie. Zaczęłam chłonąć jej książki, kiedy miałam dziesięć lat i tak mi zostało. Jest obecna w każdym moim zdaniu, w spojrzeniu na świat. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że to autorka, która najbardziej na mnie wpłynęła, chociaż moi czytelnicy pewnie gremialnie wskazaliby na Słowackiego. Oczywiście, to także jest prawda. O ile od romantyków przejęłam fascynację zaświatami i grozą, o tyle Chmielewska bardzo wpłynęła na mój pisarski język i styl, na postrzeganie rzeczywistości. Zawdzięczam jej przede wszystkim czarne poczucie humoru i dystans do siebie. Chmielewska w autobiografii nawet swoje myśli samobójcze potrafiła opisać z dowcipem.
Nigdy nie interesowała mnie twarda fantastyka, traktująca o nowych cywilizacjach i odległych planetach, wolę bardziej przyziemne tematy. Gdyby w moich książkach zrobić małe porządki i np. zamienić anioła na dziecko, czorta na podwórkowego rozrabiakę itd., to okazałoby się, że jest to literatura obyczajowa, traktująca o prostych, bliskich ludziom sprawach.
Większość moich czytelników stanowią osoby, które nie czytują na co dzień fantastyki. A tu nagle okazuje się, że dla mnie mogą zrobić wyjątek — kiedy przebiją się przez to fantastyczne dekorum, zostają ze mną często na amen. Co ciekawe, moje książki czytają osoby w bardzo różnym wieku – poznałam czytelników zarówno dziesięcio-, jak i osiemdziesięcioletnich.
Bardzo mnie cieszy, że czułaś się jak dziecko, czytając moją książkę. Wszyscy nosimy w sobie, choć niekiedy głęboko schowaną, tę dziecięcą potrzebę zanurzenia w inny, dziwny, nieco magiczny świat. Często słyszę od czytelników, że doświadczają uczucia ekscytacji, zaciekawienia i przyjemności, obcując z moimi powieściami. I może to jest nawet taka moja misja – przywracać ludziom tę dziecięcą radość z czytania.
Przystępność twoich książek wynika między innymi z tego, że nie epatujesz w nich przemocą.
Jestem osobą bardzo ekspresyjną — zdarza mi się kląć jak szewc. Niemniej jestem bardzo wyczulona na adekwatność środków wyrazu do opisywanych zjawisk. Wszystko jest kwestią odpowiednich proporcji. Bywa, że konkretna postać wymaga mocnego języka, jej czyny są okrutne, przerażające, co wynika z jej osobowości, historii, którą przeszła. Jest taki bohater w powieści „Toń” — nie zdradzę dokładnie, o kogo chodzi, żeby nie psuć czytelnikom lektury. To osoba impulsywna, która prędzej działa, niż myśli, co musi znaleźć odbicie również w języku, jakim się posługuje, przez wzgląd na zachowanie konsekwencji i spójności. Nie chodzi jednak o to, aby nieustannie konfrontować czytelnika z nieuzasadnionym brutalizmem, gdyż to w dłuższym rozrachunku prowadzi do zupełnego zobojętnienia, a rolą autora jest czytelnika poruszyć.
Brutalizmu nie nadużywasz, ale grozy w twoich powieściach nie brakuje – między innymi za sprawą mrocznych, tajemniczych stworzeń z zaświatów. To wszystko sprawka Słowackiego?
Cóż, jestem w końcu polonistką — romantyzm mam we krwi, a najbardziej kocham właśnie ten czarny romantyzm frenetyczny, bazujący na silnych emocjach, makabrze i grozie. To romantycy na dobre wprowadzili do literatury wysokiej wątki fantastyczne, postaci z zaświatów, przenikanie się światów nierzeczywistego i rzeczywistego, dali impuls do powstania współczesnego horroru literackiego. W Nomen Omen jeden z bohaterów nie bez powodu przywołuje Adama Mickiewicza, którego twórczość, zwłaszcza z wczesnej młodości, przesycona jest podaniami ludowymi, legendami, baśniami. Widać to nie tylko w Balladach i romansach, ale i w Dziadach – ach, jakie tam są piękne, makabryczne sceny… Albo pochód upiorów w Konradzie Wallenrodzie – genialny! Również Maria Malczewskiego to wprost gotowy temat na thriller fantastyczny. Bardzo żałuję, że w szkołach prawie zupełnie pomija się te wątki, bo myślę, że gdyby poświęcić im więcej czasu na lekcjach polskiego, uczniowie oszaleliby na punkcie romantyzmu, a z pewnością spojrzeliby na niego zupełnie inaczej.
Z drugiej strony dużo inspiracji czerpiesz bezpośrednio ze słowiańskich podań i wierzeń.
Zajęcia poświęcone fantastyce w literaturze dawnej były jednymi z moich ulubionych w czasie studiów. Niestety, niewiele się zachowało oryginalnych przekazów, wiele podań i wierzeń słowiańskich zostało też mocno przetworzonych przez chrześcijaństwo — w związku z tym np. zamiast demonów mamy diabły. Niewiele osób zdaje sobie dziś sprawę, że Anioł Stróż pierwotnie był domowym demonem opiekuńczym.
Słowiańskie podania bardzo skupiają się na życiu codziennym, na domowych czynnościach. I chyba za to lubię je najbardziej. Nie ma w nich wielkich, wydumanych bogów, toczących boje na nieboskłonie. Są za to skrzaty, chochliki, rusałki — istoty zamieszkujące przestrzeń najbliższą człowiekowi. Podobnie jest zresztą w mitologii japońskiej czy lepiej znanej nam rzymskiej, w której istniały całe rzesze pomniejszych bóstw, na przykład bogini ścieków i rynsztoków. Tym wierzeniom towarzyszyły różne przesądy, małe, codzienne rytuały, pozwalające ludziom od wieków na oswajanie i porządkowanie rzeczywistości.
Główna bohaterka „Oczu urocznych”, Oda, to również postać na poły magiczna. Za sprawą swoich właściwości jest z gruntu inna od otaczających ją ludzi, a jej historia jest opowieścią o szukaniu swojej drogi w nie zawsze przyjaznym świecie.
Oda to wiła. Dawniej wierzono, że wiły spotkać można niedaleko zbiorników wodnych i że mają one moc zatańcowania człowieka na śmierć. Są uosobieniem natury, która może być dla człowieka łaskawa, a zarazem okrutna. Postać Ody zawdzięczam poniekąd mojej redaktorce, Agnieszce Trzeszkowskiej. Kiedy czytelnicy po raz drugi zgłosili mnie do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, Agnieszka zaproponowała, żebym napisała dla nich w podzięce opowiadanie nawiązujące do cyklu Dożywocie. Stworzyłam wówczas Szaławiłę, w której po raz pierwszy pojawia się Oda — silna kobieca postać, będąca zaprzeczeniem bohatera z pierwszej części cyklu, wiecznie marudzącego, sfrustrowanego choleryka Konrada.
Oda szuka swojego miejsca w świecie, próbuje pogodzić się z trudną przeszłością i pozostać sobą. Wielu moich bohaterów mierzy się z wyobcowaniem. To dla mnie osobiście bardzo ważny temat, bo sama wiem, co to znaczy być innym i szukać własnego miejsca, mimo nacisków z zewnątrz, żeby zmienić się wbrew sobie, dopasować do reszty. W naszym społeczeństwie coraz mniejsza jest przestrzeń na odmienność, coraz trudniej przychodzi nam już samo przyjęcie do wiadomości, że ktoś może myśleć zupełnie inaczej i że ma do tego swojego sposobu myślenia takie samo prawo jak my do naszego. To między innymi efekt tego, że nie czytamy, bo to właśnie książka najlepiej uczy nas spojrzenia na świat cudzymi oczami.
Motyw ten pojawia się również w książce Małe Licho i tajemnica Niebożątka, którą napisałaś specjalnie dla dzieci.
W życiu bym się tego nie podjęła, gdyby nie moja córka. Bałam się pisać dla dzieci, bo to najbardziej wymagający czytelnicy na świecie — nie uwiedziesz ich pięknym językiem czy humorem. Jeśli na poziomie samej akcji coś nie zagra, to koniec.
Córka zawsze bardzo przeżywała moje pisanie, patrzyła w księgarniach, gdzie stoją moje książki, pytała, o czym są. Kiedy została starszą siostrą, przyszła do mnie z pytaniem, czy kiedyś napiszę dla niej książkę. Bardzo chciałam coś jej od siebie dać w obliczu tej wzmożonej uwagi, którą siłą rzeczy okazywałam młodszemu dziecku, dlatego bez namysłu się zgodziłam. Długo szukałam tematu, aż uświadomiłam sobie, że przecież w jednej z książek mam właściwie gotowego bohatera. Chłopca, który rodzi się w bardzo nietypowym domu. Jego ojciec jest widmem, pod jego łóżkiem mieszka potwór, czuwa nad nim prawdziwy anioł stróż. I postanowiłam to bardzo dziwne dziecko z tego bardzo dziwnego domu skonfrontować z realnym światem. Wyszła z tego opowieść o tym, jak pozostać sobą nawet w bardzo niesprzyjających (czyli normalnych) warunkach. Córka o niczym nie wiedziała, książkę zobaczyła na dzień przed premierą. Z tego powodu nie byłam w stanie sprawdzać na bieżąco, czy to, co piszę, ma sens z punktu widzenia dziecka, ale powstała na szczęście pokaźna grupa wsparcia.
A potem wieczorami stałam pod drzwiami i słuchałam, jak córka czyta „Małe Licho” z tatą, nasłuchiwałam, czy się śmieje, czy boi, o co pyta… Gdy skończyła, przyszła do mnie i zapytała, kiedy będzie następna część, a najlepiej od razu dziesięć. Cóż. Właśnie ją skończyłam, a w planach mam kolejne. Wcześniej nie przypuszczałam nawet, że dzieci mogą wywrzeć tak wielki wpływ na to, co piszę. Na szczęście życie ma dużo lepsze pomysły fabularne niż wszyscy pisarze razem wzięci. Może dlatego tak bardzo lubię się go trzymać?
Rozmawiała: Julia Skórzyńska-Ślusarek
Zdjęcia: Marta Żurawska
Oczy uroczne
cykl: Dożywocie (tom 3)
Marta Kisiel
Uroboros
Małe Licho i tajemnica Niebożątka
Marta Kisiel
Wilga